Jechałam w autobusie, do pracy (wiem, wiem, niedziela), czytając książkę, jak człowiek. Aż tu nagle, z tyłu autobusu rozległ się dźwięk kiepskiej jakości (zarówno fonia jak i tekst) hip-hopu. I to może nie byłoby takie najgorsze, ot dzień jak co dzień. Aczkolwiek, 3 przystanki później, do autobusu wsiadł kolejny zakapturzony młodzian, puszczając inny utwór. Noż, kur*a, pieprz*ne stereo chciałoby się rzec.
Przeżyłam, choć rozpraszające było bardzo, jak czytać (panie premierze), w takich warunkach?
Niestety, wysiadając natknęłam się na owego młodziana z komórką (jedną, szarą) i zapytałam (nie)grzecznie, czy nie stać go na słuchawki. Tu rozpętało się piekło. Za młodzianem wysiadła mamusia owego i zaatakowała mnie, czemu strofuję jej syna. Jako, że już byłam spózniona, nie wytłumaczyłam kobiecie, że ktoś musi jej dziecko nauczyć kultury.
Frustrujące.
To pisałam ja, jarząbek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz