Poomoc

Pajacyk, Wspieraj Dobro, Okruszek, Polskie Serce, Habitat, Pusta Miska, Wyklikaj Żywność - Kliknij i Pomóż

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Kobiecość

lubię być kobietą. Poza krótkim momentem w okresie dojrzewania, w pełni akceptowałam ten fakt, im jestem starsza oprócz fascynacji pojawił się zachwyt nad własną (i nie tylko) kobiecością.
Lubię swoje ciało. Uwielbiam jego kobiecą opływowość, wszystkie te kobiece atrybuty.
Lubie mój kobiecy mózg:
LICZBA ZGROMADZONYCH PUNKTÓW: 210  Mozg zaprogramowany na kobiecy sposób myslenia. Im liczba punktów jest blizsza liczbie 300, tym bardziej kobiecy mózg i tym wieksze prawdopodobienstwo, ze ta osoba bedzie miala duze talenty twórcze, artystyczne i muzyczne. Wiekszosc decyzji podejmuje na podstawie intuicji lub przeczuc i dobrze rozpoznaje zródla klopotów, uzywajac przy tym minimalnych danych. Dobrze równiez rozwiazuje problemy, stosujac przy tym twórcze myslenie i zrozumienie. Jesli mezczyzna uzyskuje ten wynik, bardzo prawdopodobne, ze bedzie gejem
http://piotrowski_pawel.republika.pl/zm.html
Lubię moje kobiece zwyczaje, miłość do zakupów, gadatliwość, uwielbiam się stroić i malować, co wcale przecież nie znaczy, że jestem pustą lalką.
Lubię swoja wrażliwość, zarówno tę psychiczną, na ludzi i wydarzenia, płakanie przy filmach i książkach... jak i tę fizyczną, moje ciało reagujące na dotyk niczym napięta struna, mięknące jak masło pod ciepłem pieszczącej ręki, wijącej się z rozkoszy przy dotyku.
Lubię w kobiecości nawet to co boli - menstruację, huśtawki nastrojów, emocje, które czasem całkiem niepotrzebnie wyciskają łzy z oczu, unoszenie się gniewem bez ważnego powodu.

To ważne aby to wszystko poznać i zaakceptować. Aby poznać swoje ciało, nie tylko to co "dla ludzi" ale także te najbardziej intymne. Bez zażenowania i wstydu.

Wychowano mnie na kobietę, miało to tez swoje minusy. Dziewczynki wychowywane na grzeczne, potulne, "to nie wypada dziewczynkom"... Trudno było z siebie zrzucić te okowy, a jednocześnie pozostać sobą. Bo wychowano mnie również tak, bym była twarda, silna, nie poddawała się i jako kobieta była ostoją rodziny. Niestety, nikt nie mówi mi, ze mogę robić to co chcę i łamać zasady. I facet jest "zdobywcą", a baba rozpustnicą, choć robią dokładnie to samo.

Kobieta to również i dziecko. Pragnę go. Pragnę urodzić dziecko kobiecie którą kocham i z którą chce stworzyć rodzinę. Ale szanuję kobiety, które nie chcą mieć dzieci i uważam że mają prawo mieć wybór. Współczuję tym, które nie mogą mieć dzieci i uważam, ze powinno im się to ułatwić, zarówno poprzez in vitro jak i adopcję. Dziś usłyszałam o ludziach skazanych za "handel dziećmi". W Polsce rocznie adoptuje się 3 tysiące dzieci. To bardzo mało.Procedura adopcyjna jest bardzo utrudniona. Kobieta która "sprzedaje" dziecko przedstawiona jako zwyrodnialec, lecz nikt nie pyta o jej pobudki. Może nie chce, lub nie może go wychować. Nie jestem zwolenniczką aborcji, ale uważam ze to powinna byc decyzja kobiety a nie Państwa czy Kościola.  I może nie byłaby aż tak potrzebna, gdybym młodzież w szkołach uczono na temat seksu, antykoncepcji i świadomego planowania rodziny, nie tylko z użyciem kalendarzyka (czyli watykańskiej ruletki) np tu.

Inspiracje dzisiejszej notki były dwie: Książka "Seksualność kobiet" Voca Ilnicka http://seksualnosc-kobiet.pl/
i własna owulacja :) czuje się dziś jak węgorz elektryczny, chodzę nabuzowana i mam ochotę na przytulanki i seks. I czuję się bardzo kobieco.


A po głowie chodzi mi Tuwimowa "Ewa"
Od grzechu zaczął się jej świat,
A że Pan Bóg ją stworzył, a szatan opętał,
Jest więc odtąd na wieki i grzeszna, i święta,
Zdradliwa i wierna, i dobra i zła,
I rozkosz i rozpacz, i uśmiech i łza,
I gołąb i żmija, i piołun i miód,
I anioł i demon, i upiór i cud,
I szczyt nad chmurami, i przepaść bez dna,
Początek i koniec - kobieta, acha!
(...)
Gdyby nie ty, nie świeciłyby gwiazdy na niebie,
Gdyby nie ty, nie pachniałyby kwiaty na wiosnę,
A z moich ust wykwitają jedynie dla ciebie
Te słowa najsłodsze... miłosne.
Jeśli nie ty, nikt mnie inny w ramionach nie zawrze,
Jeśli nie ty, to kto spełni upojne me sny?
Przytul mnie, weź! Będę kochać jak nigdy, bo zawsze,
Bo wszystko na świecie - to Ty, to Ty!
(...)
Chodzi o to, proszę pani, żeby sukienka była prosta,
najprostsza, ale szalenie dystyngowana. I ta dystynkcja
ma być właśnie w prostocie. Ta prostota w dystynkcji.
Chodzi o zwykłą, wizytową sukienkę. Z przodu zupełnie
gładko, tylko tutaj pani troszeczkę sfałduje, ale ledwo,
ledwo... Żeby było widać i jednocześnie żeby nie
było widać. Z boku pliska, tutaj zmarszczona, tutaj
podniesiona, tutaj opuszczona, tutaj fałda, tu rozcięta,
tu zamknięta, tu upięta: rękaw z pampelotką, tu mereżka,
tu walensjenka, tu guziczki, tu entliczki, tu pentliczki,
kołnierzyczek biały w ząbki, w trąbki, w pompki... Pani
wie. Jak najprościej, a co do wstążeczki, to jest
w "Maison Chiffon" - sama kupię, a zresztą niech pani
kupi, metr: złoty dziewięćdziesiąt...
(...)
Prężąc biodra i piersi bezwstydnie,
Błyskiem oczu noc ciemną rozwidnię,
I upałem rozkosznej pieszczoty
Wzniecę pożar czerwony we krwi.
Ośmiornicą oplotę kochanka,
Tajemnicą upoję do ranka,
Kto raz wpadnie w te straszne oploty,
W tym się żądza na zawsze tli.
tu 
A! Podobno torebka Mamusi Muminka symbolizuje jej waginę ...

I cytat na koniec.
Kobieta mówi ze chce jednego, a tak naprawdę chce całej reszty
------------------------------------------------------------------------------------------------------
a w ogóle warto żyć :D
20:54:24 O: jestes niczym bezpieczna wyspa posrodku sztormu
20:54:38 O: nasz zwiazek jest dla mnie otucha
20:54:42 O: bezpieczna przystania
20:55:00 O: do ktorej zawsze moge przybiec gdy bedzie zle
 Dziękuję Ci kochanie :*

niedziela, 29 sierpnia 2010

Palce pocięte do krwi...

strunami gitary. To jedyny ból jaki lubię. Teraz choć nie pocięte to i tak bolą po wczorajszym gitarowaniu.
Było... pięknie i wzruszająco - w imprezie udział wzieły 3 pary 50+ i ja, córka jednej z nich, było dużo gadania, śpiewania i gitary. I jak przy jednej z piosenek moi rodzice wzięli się za ręce to prawie mi łzy pociekły z oczek.
Chciałabym te piosenki ocalić od zapomnienia. Dziś jedna z nich, która zawsze niesamowicie mnie wzrusza.
DOM W GÓRACH
Jesiennych głogów czerwień               a C
Złotawą młodość brzozy                     d C e (E)
Wiatr z głowy czapkę zerwie               a C
Podstawy tu położy                            d C e (E)

            Ref. I zbudujemy dom                   d G
            Bez strychu i bez piwnic               C a
            Zapłonie lampą krąg                     d G
            Zapachem lasów, grzybów            C a
            Nie trzeba stawiać ścian               d C
            Nie musisz okien szklić               d C
            Więc zbudujemy dom                  d C
            Bo taki dom musi być                  E a

I niebu się pokłonisz
I wyżej wciąż bez słowa
 Na wyciągnięcie dłoni
Będziemy dom budować

            Ref. I zbudujemy dom                  
Na wszystkie świata strony
            Zapłonie lampą krąg                     
Wędrowcom dniem znużonym
Nie trzeba ................ 


Ciesze się, ze mam taką rodzinę i znajomych, że moge z nimi przy piwie pośpiewać stare zapomniane utwory, że czuje taki spokój.Ciesze się, ze mam taką rodzinę i znajomych, że moge z nimi przy piwie pośpiewać stare zapomniane utwory, że czuje taki spokój.
http://www.carmen.yoyo.pl/bio.htm

sobota, 28 sierpnia 2010

Ni pies, ni wydra czyli bi

Bo bi to takie drapieżne, krwiożercze zwierzęta, co rzucają się na wszystko co się rusza i pewnie takiej wiewióreczce tez nie przepuści.
Jak jest z kobietą, to na pewno zdradzi ją dla faceta, jak jest z facetem...
Uwielbia wszelkie trójkąty, co tam trójkąty, wszelkie konfiguracje, im więcej tym lepiej, o! orgia to byłoby coś.
Zdradza na prawo i lewo bo bi=poligamia
A jak już jest facetem to w ogóle przechlapane, bo taka laska liżąca się z inną laską to przecież podniecające jest.

Zaciekawiła mnie rozmowa moich "koleżanek" kilka tygodni temu, kiedy okazało się, ze jeden z naszych wychowanków (nota bene wyglądający niezbyt heteroseksualnie) powiedział, że jest bi. W pokoju wychowawczyń rozpętała się burza, bo "jak to, przecież to obrzydliwe, juz lepiej jakby był gejem, a tak to co".
Odpowiedziałam, ze mnie by to nie przeszakadzało (znaczy, pomijając fakt, że jestem teraz z kobietą i nie chce być z nikim innym). Wtedy jedna odpowiedziała: "a chciałabyś być z facetem, co marzy o innym facecie?". Powiedziałam, ze nie marzy, bo jest ze mną, wtedy ona "albo idziesz na plaży i mu staje na widok tyłka jakiegoś faceta".Ok, skończyłam dyskusję bo do niczego nie prowadziła.

Jestem uwodzicielką, straszną, heartbreaker. Rzadko kiedy udaje mi się wyjść z imprezy/dyskoteki sama, bez kogoś kto mnie odprowadza (swoją droga, nie lubię wracać sama, bo nudno a i bezpiecznej z kimś). Swoją postawą, ubiorem, sposobem bycia przyciągam mężczyzn i kobiety pewnie tez. Co więcej, robię wiele z tych rzeczy nieświadomie.

Jednak, gdy się zakocham, uwodzicielka znika. Przestają roztaczać czar, a raczej roztaczam go tylko dla jednej osoby, staję się niewidzialna dla całej reszty. I pewnie nie tylko ja. Jak większość ludzi, przynajmniej monogamistów, jestem na wyłączność w związku i chcę wyłączności. To sfera gdzie nie mam "podzielności uwagi" i nie umiem robić kilku rzeczy na raz, jeśli się angażuję to 100%.  I zapewne nie tylko ja, wszyscy ci paskudni bi pewnie tez zakochani nie oglądają się za innymi. A nawet jak oglądają to tylko informacyjnie :).(Ja się czasem oglądam, jestem estetką, więc przeważnie za kobietami). a jak jeszcze byłam w związkach z facetem to częściej ja się oglądałam za dziewczynami a oni za samochodami.

Dwóch bliskich mi mężczyzn jak się dowiedziało o mojej kobiecie zapytało "ale nadal lubisz mężczyzn?". Tak, nadal lubię, choć nie wyobrażam sobie bycia z kimkolwiek innym niż Ona. Koleżanka zapytała "ale tak po babsku - nie brakuje Ci penisa?". W sumie nigdy nie miałam. Ale nie, nie brakuję, jest lepiej niż kiedykolwiek, swoją drogą, biedny jej facet, jeśli miłość rozpatruje tylko w ten sposób.

------------------------------------------------------------------------------------------------
Kotku... tak jest i musi być, przynajmniej na razie, daj mi czas.
------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam ochotę na zmiany, nie, nie kobiety, na zmiany w wyglądzie i stroju. Czasem mi się zdarza. Teraz marze o:


 

Edit: z gór nici,bo leje...

piątek, 27 sierpnia 2010

Cudny obiadek

ale bez przepisu bo i tak byłby banalny.
Zatem na obiadek były ziemniaki, kalafior i fasolka szparagowa z bułka tartą, a do tego mizeria i pomidory ze śmietaną.
A teraz za oknem armagedon - ulewa, grzmi i wieje. Jak dobrze posiedzieć w domu przy ciepłym świetle lampki i herbacie z malinami.
Taka metafora ciepłego domu - taki dom chciałabym stworzyć.
A w planach ambitniejsza notka, ale dopiero ja układam, wiec nie wiem kiedy.

czwartek, 26 sierpnia 2010

szopinG

lubię :)
nawet jeśli jest to tylko męska koszula HB z lumpa za 12 zł (wtedy tym bardziej lubię, podoba mi się ona strasznie)
szopinG z przyjaciółką liczy się dwa razy do przyjemności.
i ogólnie jakiś spokój zapanował, acz lekka tęsknota.
a jutro pakowanie, pojutrze góry, powrót w niedzielę.

Wieśniara

Pochodzę ze wsi, jest to dla mnie powód do dumy.
Byłam dziś w lesie, pościągać drewno do palenia na zimę, tata i stryjek je oczyszczali z gałęzi a ja z najmłodszym ściągaliśmy na brzeg lasu. Umordowałam się strasznie, trochę podrapałam, ale na koniec uroczo pachniałam lasem. Dziś, jadąc na przyczepie ciągnika włączyły mi się wspomnienia wiejskiego, dość ciężkiego dzieciństwa - żniwa, pomoc w pracach na ogrodzie, praca w gospodarstwie... a jednocześnie bardzo sielskiego i przepełnionego miłością.
To chyba nauczyło mnie jakiegoś patriotyzmu lokalnego - kiedy wracam ze studiów i widzę krajobraz pogórza robi mi się ciepło w sercu.
I w zasadzie ten idylliczny obraz rodziny i ojczyzny psuje mi jedna rysa - jak ja mam im powiedzieć, że mam dziewczynę? Którą tak bardzo kocham i chciałabym, żeby oni tez ją pokochali. Jak w tym katolickim, tradycyjnym konserwatywnym społeczeństwie ktoś będzie potrafił to pogodzić?

Oglądam "Dzień Świra" na TVNie... nie śmieszy mnie tylko frustruje...

środa, 25 sierpnia 2010

Wróciłam... (przepis - marynowane grzyby)

...z gór i z Wrocławia
Góry były świetne, nie dość, że meteo , to jeszcze góry, no i najważniejsze - moja ukochana.

Wyjazd był w niedzielę, pojechałam rano do Szklarskiej, poszłam do kościoła po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy... bardzo sympatycznie było. A później z ciężkim plecakiem się wtachałam na górę. Całe szczęście trochę wiał wiatr, wiec ochładzał, na górze za to targał straszliwie. Przez 2 dni było nudno - obserwacje meteo (2 lub trzy razy na dobę - 0 6.00 rosa, o ile jest (przeważnie nie było i mogłam dalej iść spać), o 8 Assmann, wiatr i obserwacje wizualne, Tmax, Tmin, opady, wieczorem - 20.00 bez termometrów ekstremalnych i opadów), pogoda taka sobie, czasem jakieś pogaduszki z Ewą. W poniedziałek krótka wycieczka na Kotły, ale cały czas straszyło deszczem, no i nie lubię chodzić po górach sama.

W mglisty, paskudny, mokry wtorek przyjechało moje Słoneczko. Zeszłam po nią prawie do Kamieńczyka, później wtoczyłyśmy się na górę, ona z ciężkim plecakiem i obtartymi piętami, moje biedactwo. A wieczorem sobie odrobinkę po świętowałyśmy swoją bliskość. Mgła trwała do środy (wiec w środę nigdzie nie szłyśmy, za to bawiłyśmy się w zabawy z kartką i długopisem - statki, państwa-miasta, stany USA - jak nam to wlazło w głowę), w czwartek przyjechał tata z Maciusiem (o: "teść ze szwagrem") i poszłyśmy w lejącym deszczu pod Łabski... taaaka impreza, nienawidzę być mokra, wędrować w mokrych spodniach, szczególnie jak mam pierwszy dzień okresu i brzuch mnie boli jak cholera.

W piątek już było lepiej, i z pogodą, i z brzuchem (notka o bólu w planach, planowana na kolejny okres), wiec z kochaniem poszłyśmy na daleką trasę - pętlę od Szrenicy przez Śnieżne Kotły, aż do Petrovki, czerwonym szlakiem, później niebieskim do zielonej Ścieżki nad Reglami i stamtąd, pod Kotłami, aż pod Łabski, tamże obiadek i no Szrenicę. Cudownie, męcząco, pięknie i
jakie towarzystwo.

Sobota była dniem błądzenia, poszłyśmy zielonym w stronę Jakuszyc, na Owcze Skały, a później dalej i jakoś tak, zbierając grzyby, zeszło się nam do Szklarskiej, gubiąc szlak. Za to z pięknymi, wielkimi podgrzybkami. Nie lubię nie wiedzieć gdzie jestem. W niedzielę zeszłyśmy do wodospadu Szklarki i na pociąg do Szklarskiej DOLNEJ, co Kochanie okupiło wielkim bulwersem bo przez cały czas było pod górę.


A we Wrociszku już spokój (tekst Kochania: "kiedy przyjedziesz do domu" znaczy do niej :D), wspólne spanie (w końcu duże łóżko) i bywanie, jak ja lubię z nią spędzać czas i robić rzeczy.
A wczoraj marynowałam przywiezione grzybki (po raz pierwszy w życiu... ten związek mnie rozwija), potem był grill z boczusiem i straszącym deszczem, a dziś na wywarze w grzybków robiłam zupę. Ponoć dobra.


No i przepis:
Marynowane Grzyby
1 kg grzybów
30 g soli (podobno, ja tak na oko dałam, ups to niefortunnie brzmi)
1 cebula
1 łyżka cukru
250 ml octu 10% (generalnie biały, ale Kochanie miało czerwony ocet balsamiczny, wiec wykorzystałam taki)
3 liście laurowe
po 10 ziaren ziela angielskiego i pieprzu

a robi się to tak:
Grzyby umyć i oprawić. Cebulę też i przeciąć na pół. Następnie zagotować 1 litr wody z 20g soli, wrzucić grzyby i cebulę. Gotować 20 minut, odcedzić i ostudzić. Później zagotować 300 ml wody z octem, liściem laurowym, zielem, pieprzem, 10 g soli i cukrem. Ostudzić. Grzyby rozłożyć do słoików i zalać marynatą. Słoiki
zamknąć i przechowywać w chłodnym, ciemnym miejscu.

A z wywary z grzybków można zrobić zupę. Robi się jak rosół, czyli ugotować w wywarze włoszczyznę, doprawić, jak warzywa zmiękną wrzucić 2 garście makaronu a na koniec obficie zabielić śmietana.

O! Z cyklu lubię moich znajomych:
KR: ciong myślowy był taky: o, jakaś młoda dziewoja powozi rydwanem, a po jej prawicy waćpan D* macha ku mnie. => czyżbyż to była D*? => Dlaczegóż ach dlaczegóż onaż powoziż tąż diabelskąż w jejże własnościż maszynąż => Achchchch! To przecie matka jej trzcigodna! => Obowiązkiem moim jest uwiadomić D* o tejże iluminacji i o przekazanie komplimentów zabiegać
JA: zabłakałaś się przypadkiem gdzies w XV wieku?

i to by było na tyle.

sobota, 14 sierpnia 2010

wyjazd

jutro wyjeżdżam na Szrenicę, na około tydzień, opisze, jak wrócę :)

I stał się cud

nawet wiele cudów.
Ale po kolei, to i tak skomplikowana historia i nikt nie zrozumie.
Osoby dramatu:
Kotka Melanż (z powody wzoru sierści)
Kotka Ruda
Kociątko biało rude (I)
Kociątko bardziej rude (II)
Kociątko całkiem czarne, całkiem nowe (III)

Retrospekcja
Ruda wróciła cała pokiereszowana i olała kociaki, trzeba je karmić ręcznie.
Akt 1
Ruda kotka leży na kocu i liże rany
Melanż niespodziewanie dla wszystkch przynosi Rudej małego, czarnego, ok. dwutygodniowego kociaka.
Ruda o dziwo, przyjmuje kociaka i zaczyna go karmić. Dwie kotki przytulone leżą na kocu, Melanż wylizuje biedną poranioną Rudą. Przynosimy im rude kociaki, kociak (II), cwaniak straszny, od razu szuka cycka, ale u Melanż, pozniej jeszcze czarny, kot (I) łazi naokoło, piszczy, nie chce isc do zadnej kotki. Melanż wylizuje rude kocię, jak odeszło to przynosi je za kark.
Akt 2
Kociaki ssą teraz Rudą, kot (I) nadal ucieka, Melanż przynosi go za kark i cud! zaczyna on ssać, Rudą, która strasznie warczy, ale nie na niego, tylko strasznie ją boli, a on jej wbija pazury. Oddycham z ulgą, chyba nie zrobi im krzywdy.
Akt 3z
Koty leża teraz w pudełku, Kotki są najedzone, Melanż siedzi obok, Przy Rudej szczesliwe kocięta. Oby tak dalej.

starych nie ma, chata wolna, oj bedzie bal* (przepis - pizza)

* tylko, jeśli bal oznacza pranie, sprzątanie, gotowanie i karmienie kotów
Jak już napisałam, rodzice wyjechali do Strzegomia, do Andrzeja, zostawiając nas samych (oczywiście pod skrupulatna kontrolą telefoniczną)
Zatem ja przejmuję dowodzenie (władza, władza)
o poranku, po nakarmieniu kotów (co z tego ze padając z głodu, zresztą i tak nie mogłabym jeść słysząc MIAAAAAŁ! MIAAAAAŁ!) jako dobra siostra, zrobiłam drugiej siostrze bosssską jajecznicę, na która nie będzie przepisu, bo to i tak radosna impowizacja (dzień pod znakiem potraw pt. czyszczenie lodówki). W skład rzeczonej (jajecznicy, nie lodówki, choć jakby się głębiej zastanowić...) wchodziły oprócz jajek: cebula, kiełbacha, pomodorki i ser żółty. A do jajecznicy podano bułeczki obficie posmarowane masłem i kawę.
Po śniadaniu nastąpiło sprzątanie, karmienie wyjców i produkcja obiadu. I tu się trochę bardziej porozwodzę. Otóż.
Pizza
5 dag drożdży
1/2 szkl. ciepłej wody lub mleka
2 szkl. mąki
5 łyżek oleju
sól, cukier
Drożdże wrzucić do ciepłej wody, dosypać łyżkę mąki i łyżeczkę cukru. Jak zarobią wlać rozczyn do mąki z olejem, wyrobić (powinno odstawać od ręki, a przynajmniej się niezbyt trudno odklejać). Zostawić aż wyrośnie na pół godziny, w tym czasie można zrobić farsz . Mój dzisiejszy składał się z przysmażonych pieczarek (szczęśliwie z wczoraj), pokrojonej kiełbachy (można ją było przysmażyć, najlepiej z pieczarkami, ale skoro były postne, to przysmażać kiełbasy już mi się nie chciało), pokrojonej w kostkę czerwonej papryki i plastrów pomidorów. Wiec jak już ciasto urośnie, przerobić je jeszcze raz, wykleić nim dużą blachę, brzegi tez, tak na 2 cm, posmarować przecierem pomidorowym, posypać przyprawami (bazylia, oregano, zioła prawansalskie abo po prostu przyprawa do pizzy), wyłożyć farsz, na wierzch  pomidorki i do pieca. I teraz problem bo nie wiem na ile. Mój piekarnik nie ma ustawienia temperatury, wszystko piecze w jednej (taki ruski "kurnik"), a czas, cóż... Dobra metoda to taka, że na czuja - jak uważam, ze już dobra, to wkładam jeszcze na 5-10 minut (i posypuję serem, niech się ładnie roztopi a nie spali). I jeść. Jedna duża ta tak na 3 osoby wystarcza (znaczy, normalni ludzie to w 4-5 jedli, moja rodzina - nie). Acha, ciągle dąze do ideału cienkiego ciasta, ale moja rodzina woli grube (i tak mówią ze robię za cienkie, no przecież to pizza a nie drożdżówka). A do pizzy sos czosnkowy, wg Łosiowego przepisu - tylko śmietana, majonez, oregano i duuużo czosnku, ew sól.
A! jeszcze przepis na pieczarki, bo zapomnę pewnie, a jest z maminego zeszytu, znaczy dobry
podsmażyć:
dużą cebulę, pieczarki (ciekawe ile, tak z pół kilo pewnie), jajko i kiełbasę.

Lubię być kurą domową, mimo mojego zrzędzenia lubię sprzątać i gotować, lubię widzieć uśmiech na twarzach tych którym gotuję, lubię posprzątane na błysk wnętrza. Zawsze twierdziłam, że będę dobrą żoną :)
Może i będę.
(A wieczorem moze racuchy będą, wiec może tez się pojawi przepis, od czasu gdy szlag trafił mi dysk z książka kucharską z kilku lat, chyba wolę tu gromadzić przepisy)



Nowy kot mi sie urodził... nie chce już, ale sliczny czarnulek. Tylko niech sie karmi naturalnym sposobem, a nie strzykawką.
Kobieta na mnie burczy ;/

piątek, 13 sierpnia 2010

Słowo na dziś

dezynwoltura

Kot mi zdechł

ten najmniejszy
nie zdazyłam sie w sumie przywiązac, teraz mam na głowie jeszcze dwa, ale one są zywotne, wiec mają szanse
jade zaraz do babci, niewesoło u niej, wujek zwolnił sie z pracy, pije, ciagle sie kłóci z babcią, mam płacze bo to przecież jej brat i w ogole...
życie juz mu kilka razy dalo szanse, moze wkoncu jakas wykorzysta.

czwartek, 12 sierpnia 2010

Nie będzie o polityce

Nie i już.

Armagieddon

To juz nie apokalipsa
 
I teraz zajmuję się przetwórstwem warzywnym, ręce mnie pieką od tej czerwonej ostrej papryki.
Z kotami tez apokalipsa, Ruda wróciła cała pokiereszowana, z ranami, brudna i słaniająca się. Kociaki zignorowała, sama nie chciała jeść, wmusiliśmy w nią trochę mleka... I wyrywała się na dwór, więc ją znosłam, bo nie mogla sama zejść po schodach. Jest taka obolała, ze nie wiem jak ją brać na ręce, ma napuchnięty brzuch, zapadnięte boki, rany na mordce, nogach i tułowiu, zaropiałe oczy i jakis dziwnie wygięty ogon. Podejrzewamy, ze albo potrącił ją samochód, albo pogryzł jakis pies. Nie wiem czy sie wyliże, niemniej kociaki i tak my musimy karmić, właśnie się zbliża pora. Szczególnie ten łaciaty jest taki słabiutki i jeszcze sam nie je. Żeby jeszcze wytrzymać ten tydzień, pozniej bedzie im można próbować jakiś stały pokarm im wprowadzać. Te łobuzy rudzielce sa silniejsze, ale bardzo piszczą, i zasypiają na kolanach a po odłożeniu do pudełka sie budzą.
Kłębuchy na kolanach
Inkubator

Sara

Miłość to jest takie coś, czego nie ma. To takie coś co sprawia, że nie ma litości... To tak jakby budować dom i palić wszystko wokół... Miłość to jest słuchanie pod drzwiami, czy to jej buty tak skrzypią po schodach, miłość jest wtedy, jak do czterdziestoletniej kobiety wciąż mówisz Moja Maleńka i kiedy patrzysz jak ona je, a sam nie możesz przełknąć... Wtedy, kiedy nie zaśniesz, zanim nie dotkniesz jej brzucha... Wtedy, kiedy stoicie pod drzewem, a ty marzysz, żeby się przewróciło, bo będziesz mógł ją osłonić. 
- I wtedy kiedy ktoś próbuje ją skrzywdzić a ty zasłaniasz ją własnym ciałem?
- Nie... wtedy to jest taka praca... 


Sara, Leon
Jeden z moich ulubionych filmów.

środa, 11 sierpnia 2010

kuchennie (przepis - bitki)

dziś bedzie inaczej, bo kuchennie, bo przepis chciałam  zachować i sobie i potomnym
Bitki w sosie własnym
Składniki:
-mieso, najlepiej schab
-mąka
-cebula, czosnek
-przyprawy: liść laurowy, kostka rosołowa, pieprz i sól

Przygotowanie:
mieso pokroić na bitki, rozbić cienko, przyprawic obsypać pieprzem i solą. Obtoczyć w mące, usmażyć na duzym ogniu na patelni
na drugiej patelni (lub tej samej, po bitkach), zeszklic cebulę i czosnek
przełożyć do garnka, zalac wodą, zeby kryło, dodać kostke rosołową, listek laurowy, pieprz ziarnisty, dusić (bo ja wiem, godzinę?)
to wersja goła :) wersja ubrana moze zawierac jeszcze podduszone razem warzywka, np marchewkę, pietruchę...
pasuje do tego kiszona kapusta i kopytka
enjoy :)
Tak bardzo chciałabym jej to zrobić.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Ja

To jest coś, co układalam w głowie od dawna.
Jak manifest
Kocham kobietę, a ona kocha mnie.
Brzmi jak bajka, co nie?
Ale sprawia, ze jak o tym pomyslę, nadal czasem robi mi się kamień w żołądku.
Choć to już prawie pół roku.
Pół roku, słyszysz kochanie?!
I piękne i straszne.
I nadal mam mętlik w głowie, choć w tej glowie pełno marzeń i planów.
Ale nie o tym chciałam.
Chciałam o tym, ze dopiero teraz, przez kilka miesięcy, uswiadomiłam sobie, ze milosc do kobiet zawsze byla obecna w moim zyciu. Ze wzdychałam do kolezanek, płakałam  gdy mnie odtracały, pragnełam ich przyjazni, bo nie wiedziałam, ze mogę pragnąć miłości.
Zakochiwałam się w ich braciach, żeby być blisko nich.
Raz, czy dwa moze przeszło mi na mysł, ze  to moze miłość, ale odrzuciłam to, było zbyt absurdalne.
Robiło mi się gorąco na widok pięknych kobiet, ich ciał, zapachu.
Pozniej studia i wielka przyjazn-milosc do kolezanki, taka troche wierno-poddańcza.
i w końcu po kilku latach olsnienie - flirt, pozniej randka, pozniej jedno spore rozczarowanie, które skonczylo sie dobrze. Na razie dobrze. I, Boże, daj, zeby tak było. Proszę.
..........................
tak jeszcze refleksje pokąpielowe :)
w jakis marazm popadam, jakis demon mnie męczy i nie chce puscic, Kochanie się martwi o mnie.
Ja uważam ze to syndrom pracoholika-zajecie sie skończyło, pierwszy dzien wolnosci a ja rozpaczam.
zatem plan na nastepny rok akademicki:
nie pojde na zadne nowe studia, skoncze te co mam, napisze i obronie magisterkę
podokanczam sprawy - kurs przewodnicki, prawo jazdy
znajde jakiąs nieangazująca pracę
moze znam maturę z biologii, w koncu to otatni dzwonek
a na wakacjach - trip :)
no to tyle na razie.
zdjęcie z http://theblackroseproject.blogspot.com/

Troll

czuje sie jak mały troll
jakies demony mną rządzą,
disturbia
przeszkadzajka, co to psuje wszystko co sie nawinie.
Meczący był dzień.
Może się położe zaraz.

Równowaga

To nie będzie blog o meteorologii.
To bedzie blog o mnie, o tym jaka jestem, o tym, czego nie mogę powiedzieć, a siedzi we mnie i chce sie wydostać.
Będzie tu mnostwo błędów, nie cierpię polskich znaków, robię wiele literówek.
Pisałam juz kiedyś pamiętnik, kiedyś tez bloga, ale to nowa jakość.
Zaczynamy.