Jak ktoś słusznie skomentował: "nie wiedziałem, że obecnie trwają mistrzostwa hetero", ale cóż, żaden topowy piłkarz nie przyzna się, że jest gejem - pewnie byłby to dla niego nie tylko koniec kariery, ale tez koniec przyjaźni. W końcu każdy prawdziwy mężczyzna bałby się rozebrać przy pedale, choć moim zdaniem mówiąc takie rzeczy, podkreśla, że gdyby w szatni obok niego rozbierałaby się kobieta, na pewno od razu by się na nią rzucił. A co z osobami biseksualnymi? Osobne szatnie?
W ogóle, niech ktoś mi poda jakiegokolwiek znanego, homoseksualnego sportowca (ok, varanek znalazła, tu)?
Co do krzyża na boisku - większość sportowców to robi (niektórzy natomiast robią gesty voodoo i tego już katolicka część społeczeństwa nie akceptuje). Dla mnie zachwyt tym (w stylu "to jest katolicka Polska!", kilka dni po tym, gdy Fronda stwierdziła, że piłka to nowy bożek i katolicy do kościoła a nie na boisko) jest porównywalny z prawem Godwina. Już tłumaczę. W każdej dyskusji, zarówno zaciętych katolików jak i zaciętych ateistów dochodzi w pewnym momencie do przerzucania się argumentami "Einstein był wierzący (Czasu nie ma, wszystko, co nas otacza, to wieczność. Bóg jest wiecznością, więc jest wszechobecny)", "Einstein nie był wierzący (Jestem głęboko religijnym niewierzącym.(...) Idea osobowego Boga jest mi raczej obca, a nawet wydaje mi się naiwna)". Gdy tylko jakaś znana osoba zrobi coś co przemawia za jednym bądź drugim światopoglądem, od razu zaczyna być przeciągana na którąś stronę. Szkoda, że obie grupy nie widzą, jak bardzo są podobne i jak podobnych argumentów używają.
Tymczasem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz