To jest coś, co układalam w głowie od dawna.
Jak manifest
Kocham kobietę, a ona kocha mnie.
Brzmi jak bajka, co nie?
Ale sprawia, ze jak o tym pomyslę, nadal czasem robi mi się kamień w żołądku.
Choć to już prawie pół roku.
Pół roku, słyszysz kochanie?!
I piękne i straszne.
I nadal mam mętlik w głowie, choć w tej glowie pełno marzeń i planów.
Ale nie o tym chciałam.
Chciałam o tym, ze dopiero teraz, przez kilka miesięcy, uswiadomiłam sobie, ze milosc do kobiet zawsze byla obecna w moim zyciu. Ze wzdychałam do kolezanek, płakałam gdy mnie odtracały, pragnełam ich przyjazni, bo nie wiedziałam, ze mogę pragnąć miłości.
Zakochiwałam się w ich braciach, żeby być blisko nich.
Raz, czy dwa moze przeszło mi na mysł, ze to moze miłość, ale odrzuciłam to, było zbyt absurdalne.
Robiło mi się gorąco na widok pięknych kobiet, ich ciał, zapachu.
Pozniej studia i wielka przyjazn-milosc do kolezanki, taka troche wierno-poddańcza.
i w końcu po kilku latach olsnienie - flirt, pozniej randka, pozniej jedno spore rozczarowanie, które skonczylo sie dobrze. Na razie dobrze. I, Boże, daj, zeby tak było. Proszę.
..........................
tak jeszcze refleksje pokąpielowe :)
w jakis marazm popadam, jakis demon mnie męczy i nie chce puscic, Kochanie się martwi o mnie.
Ja uważam ze to syndrom pracoholika-zajecie sie skończyło, pierwszy dzien wolnosci a ja rozpaczam.
zatem plan na nastepny rok akademicki:
nie pojde na zadne nowe studia, skoncze te co mam, napisze i obronie magisterkę
podokanczam sprawy - kurs przewodnicki, prawo jazdy
znajde jakiąs nieangazująca pracę
moze znam maturę z biologii, w koncu to otatni dzwonek
a na wakacjach - trip :)
no to tyle na razie.
zdjęcie z http://theblackroseproject.blogspot.com/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz